niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 7

- Em, dziękuję, ale nie potrzebuje, żebyś się o mnie martwił. Radziłam sobie i radzę sobie cały czas. Jednakże jeżeli masz się martwić, to dobrze możesz iść po to jedzenie. Tylko uważaj.
- Będę, obiecuję. - odparł i poszedł spać. Gdy wstałam już go nie było. Wyjrzałam za nim przez okno i westchnęłam. Aby się nie martwić zdecydowałam się posprzątać. Po ogarnięciu kilku rzeczy znalazłam tabliczkę z czekoladą którą kiedyś znalazłam. Wiedziałam, że na pewno kiedyś będzie lepszy moment by ją zjeść, ale zdecydowałam się to zrobić teraz. Na początek odłamałam sobie kawałek. Zachwyciłam się słodkim, kakaowym smakiem. Z przyjemnością zjadłam jeszcze dwa kawałki, a resztę schowałam na przyszłość i dla Adama. 
Adam nie wracał długo.  Spokojnie doszedł by do magazynu z 5 razy. Siedziałam przy oknie i czekałam nerwowo obgryzając paznokcie. Ten nawyk nie był dobry, ale trochę mnie uspokajał. Spojrzałam jeszcze raz na zostawioną przez niego kartkę ,,Wyszedłem po jedzenie,  niedługo wrócę'', ale zamiast czytać ją kolejny raz odwróciłam ją. ,,Miłość może wyleczyć,Miłość może naprawić twoją duszę, I to jedyna rzecz,jaką  znam.Obiecuję, że będzie łatwiej.Pamiętaj o tym każdą cząstką siebie''*.
Kochane. Miłe. No dobra, kochane. Jednak przez to jeszcze bardziej się martwiłam. Gdy oderwałam wzrok od kartki zobaczyłam czerwonego, biegnącego Adama. od razu zerwałam się do drzwi. 
-Co się stało? Czemu nie było cię tak długo? I czemu biegniesz?
-Poszedłem do magazynu. Wziąłem jedzenie i miałem wychodzić, gdy pojawił się jakiś strażnik. Zaczął mnie gonić, więc uciekałem w przeciwną stronę niż twoje mieszkanie by cię chronić. Gonił mnie kawał drogi, dopiero koło szkoły udało mi się go zgubić. Nie mamy dużo czasu, w końcu nas znajdą. Musimy uciekać - powiedział zadyszany. 
-To okropne. Gdzie pójdziemy? Nie mamy do kąt iść, a musimy uciekać. 
-Nie wiem, ale nie mamy dużo czasu. Jutro rano wyruszamy- odpowiedział już normalnym głosem.
-Do kąt? - spytałam już zdenerwowana.
-Spokojnie, mam plan. Głupi, ale zawsze jakiś.
-To może mi go zdradzisz?
-Nie. Nie chcę dawać ci nadzieji bo nie wiem czy to się uda -odpowiedział.
Westchnęlam, bo wiedziałam, że mi nie powie. Miałam nadzieję wrócić bo tym wszystkim znowu do tego domu. Gdy sprawa ucichnie.  Zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy do torby. Nie było ich wiele więc zajęło mi to tylko chwilę.
-Czyli rano wyruszamy?- zapytałam.
-Tak. I pamiętaj, jesteśmy w tym razem. Na razie jest ciężko, ale będzie lepiej. Teraz wazne, że możemy być przy sobie.   Mamy siebie.
-Zgadzam się. Ty też lepiej się pakuj bo wkrótce wyruszamy.

--------------------------
Hej. Oto rozdział. Wiem, nie było mnie tu trochr, ale w ostatnio miałam mało czasu i musiałam wybrać książki lub internet i wybrałam to pierwsze, więc mało czasu siedziałam przy komputerze.

czwartek, 3 grudnia 2015

Rozdział 6

Nie miałam czasu zastanawiać się nad odpowiedzią, bo Adam patrzał na mnie wyczekująco.
- Adam, a czemu chcesz to wiedzieć? Czy to dlatego, że chcesz zdecydować czy czujesz to samo do mnie? - starałam się obrócić sytuację.
-O nie Julio, to ci się nie uda - powiedział trochę za głośno zirytowany Adam.
-Właśnie, że uda - odpowiedziałam ze złowieszczym uśmieszkiem - Chcesz się przekonać?
Chłopak nie powiedział nic, tylko pocałował mnie długo i słodko. Czekałam na to.
-Chyba już znalazłem odpowiedź- powiedział po chwili.
Do zmroku już niewiele rozmawialiśmy. Gdy przyszło nam znaleźć miejsce gdzie moglibyśmy spać, musieliśmy wrócić do rzeczywistości. Po krótkiej dyskusji wybraliśmy opuszczony dom. Miał wiele dziur w ścianach i wszędzie leżały śmieci, ale chyba nie znaleźlibyśmy już nic lepszego. Wyciągnęłam mój śpiwór, i zauważyłam, że przecież Adam nie ma swojego. Zrobiłam to co wypadało - przesunęłam się i zrobiłam mu trochę miejsca, ale mały rozmiar śpiwora sprawiał, że brunet się nie zmieścił. Po dłuższym szarpaniu śpiwora i wierceniu się musiałam zasnąć przytulona do niego tak abyśmy obydwoje weszli do śpiwora. Myślałam, że niezręczność tej sytuacji sprawi iż ciężko będzie mi usnąć, ale jego ciepło sprawiło, że już po chwili spałam.
W środku nocy obudziłam się i spojrzałam na Adama. Siedział zamyślony.
-Adamie, idź spać, jutro będziesz zmęczony - powiedziałam zaspana.
-Coś mnie zastanawia Julio. Do kąt my właściwie wędrujemy? Czy to ma jakiś cel? Bo do tej pory mi do nie wyjawiłaś.
- Idziemy do domu, gdzie zawsze wracałam podczas ucieczki. Nie jest tam idealnie, ale zdecydowanie lepiej niż tu. I mam trochę jedzenia w zapasie. A teraz proszę, śpij - odpowiedziałam.
Adam posłuchał mnie i położył się. Czułam, że powoli się odpręża i zapada w sen. Mnie pozostało zrobić to samo.
Kilka dni wędrówki później dotarliśmy do mojego schronienia. Adam ciągle spacerował i oglądał mieszkanie. Uznałam, że po prostu chce lepiej mnie poznać i poszłam po jedzenie do spiżarni. Jak się okazało, było tam mniej pożywienia niż myślałam, wzięłam jednak płatki i ostatnie nie zepsute mleko jakie zostało. Po zjedzeniu ustaliliśmy, że spać będziemy w tym pokoju, który ma najmniej dziur w ścianach. Przyniosłam też kilka koców, żebyśmy nie zmarzli.
-Julio, mogłabyś powiedzieć mi, skąd planujesz wziąć jedzenie? Byłem w spiżarni, widziałem, że nie ma go dużo. Wystarczy na jakiś tydzień, może trochę dluzej, ale co potem?
-Nie martw się, jakiś kilometr stąd jest magazyn z żywnością. Wystarczy, że podkradnę trochę.
-O nie, to niebezpieczne. Ja to zrobię, bo ty i tak zrobiłaś dla mnie dużo - odparł.
- Adamie, nie musisz być taki nad opiekuńczy.
-Muszę, bo martwię się o ciebie -powiedział i spojrzał mi w oczy.

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 5

Cierpliwie wyczekiwałam wieczoru. Gdy ten wreszcie nadszedł zrobiłam wszystko zgodnie z moim planem. Przywiązałam prześcieradło do belki przy łóżku i zrobiłam na nim kilka supłów w odstępach. Wyrzuciłam moją prowizoryczną linę przez okno i tak jak się spodziewałam pod oknem stało dwóch strażników. Najciszej jak umiałam zsuwałam się po prześcieradle, co nie było łatwe bo od lat nie trenowałam. Z trudem, gdy wreszcie dostałam się na koniec rzuciłam się z wyciągniętymi rękami na strażników. Zaczęli krzyczeć, co dawało mi kilka sekund na ucieczkę. Dotknęłam ich mocniej i pędem ruszyłam w stronę lasu. Z bieganiem tez nie było u mnie dobrze. Zanim weszłam pomiędzy drzewa odwróciłam się i zobaczyłam, że mam mniej czasu niż myślałam. Biegłam co chwilę zmieniając kierunek. Gdy już dawno zniknął za mną widok goniących mnie żołnierzy zaczęłam włóczyć się po lesie w poszukiwaniu tej sali tortur. Nie miałam pojęcia, czy jest 10 minut czy 2 godziny drogi stąd. Po upływie jakiejś godziny postanowiłam zrobić sobie chwilę przerwy. Wyciągnęłam moją kanapkę z serem zwiniętą z jadalni i posilałam się nawet zrelaksowana.
Gdy skończyłam jeść wróciłam do mojej wędrówki. Nie przeszłam kilometra gdy usłyszałam krzyki, prawdopodobnie należące do żołnierzy. Rzuciłam się biegiem w przeciwną stronę niż ta, z której dobiegał krzyk. Pewnie nie dziwicie się, że z moją zerową kondycją zaraz się zmęczyłam, ale starałam się choć truchtać.
Wreszcie gdy nadszedł świt trafiłam na tą salę tortur. Był to mały dom z szarymi ścianami i zaklejonymi czarną taśmą oknami. Otwierane drzwi zaskrzypiały okropnie. W środku była jedynie dziwna maszyna. Na jej końcu wisiał zakrwawiony Adam. Podbiegłam do niego i poklepałam go w policzek. Sprawdziłam też czy bije mu serce. Gdy ono nie zawiodło trochę odetchnęłam. Próbowałam otworzyć tą łapę która trzymała Adama, ale była za twarda. Podeszłam do kontrolera i naciskałam zielone przyciski. Piąty okazał się działać i maszyna wypuściła chłopaka. Wiedziałam ,że mam bardzo mało czasu. Próbowałam ponownie obudzić Adama polewając go wodą, ale nic to nie dało. Chwyciłam go za ręce i postawiłam ciągnąć za sobą. Był naprawdę ciężki, ale przecież dla niego siebie zorganizowałam tą ucieczkę, więc nie mogłam go porzucić. Gdy dotarłam do skraju lasu byłam tak wykończona, że prawie się przewróciłam. Starałam się wepchnąć w siebie trochę wody by dodać sobie siły. Polałam też spirytusem wszystkie rany Adama co skutecznie go obudziło. Nie mówił nic tylko się uśmiechał. Starałam się nie patrzeć mu w oczy, tylko zakleić plastrem te rany. Miał też złamaną rękę, ale z nią nic nie mogłam zrobić. Gdy chłopak zaczął się podnosić z trudem, pomogłam mu i ruszyliśmy w drogę.
-Julio, wiesz, że nie musiałaś po mnie wracać.
- Wiem, ale wróciłam. I nie uciekłam dal ciebie, nie myśl sobie - powiedziałam rumieniąc się i wiedziałam, że moje kłamstwo zaraz się wyda. Adam też to zauważył, jednak nie mówił nic.
Po jakimś czasie zauważyłam, że Adam ma trudności z chodzeniem. Objęłam go, ale wyłącznie po to, by nas nie spowalniać. Oczywiście moje policzki o tym nie wiedziały bo od razu zrobiły się czerwone, co musiało dać Adamowi do myślenia.
-Julio, musisz być ze mną szczera. Wróciłaś po mnie bo ci zależy czy z litości?

------------------------------------------
Wiem, dziś krótko, ale to z powodu braku dostępu do kompa. Nie wiem kiedy go odzyskam, ale do tego czasu muszę pisać rozdziały na telefonie.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Rozdział 3

Myślałam, że się przesłyszałam. Ja i Waren? Małżeństwem? Muszę się wyrwać z tego chorego miejsca szybciej niż myślałam i znaleźć Adama.
Gdy Waren odprowadzał mnie do pokoju starałam się zachowywać normalnie, jednocześnie obmyślając plan ucieczki. Gdy dotarliśmy do mojej celi mojego pokoju bez pożegnania weszłam i trzasnęłam z siłą drzwiami. Zdziwiło mnie, że nie usłyszałam huku, w końcu popchnęłam je dość mocno. Odwróciłam się, a drzwi przytrzymywał Waren. Przyglądał mi się z dziwnym rodzajem zainteresowania. Patrzyłam na niego wyczekująco, dając mu do zrozumienia, że chcę by poszedł. On natomiast zamknął cicho drzwi i stanął naprzeciwko.
- Wiem, że plany mojego ojca cię wystraszyły, ale spokojnie, mamy czas. Nie śpieszmy się ze ślubem. - powiedział.
- Lepiej mi powiedz co zrobiliście z Adamem.
- Tylko na nim ci zależy?! Na tym beznadziejnym, żołnierzu zdrajcy? - krzyknął z furią - Może to zmieni twoje zdanie- szepnął i zanim zdążyłam zaprotestować i walnąć go pocałował mnie. Poczułam takie obrzydzenie, że zacisnęłam ręce na jego ramionach. Oczekiwałam jego krzyków bólu, ale on przyglądał mi się z satysfakcją.
- Co się do cholery dzieje? Dlaczego nie cierpisz? - powiedziałam jakby sama do siebie.
- Odkryłem to niedawno. Inaczej nie mogłabyś zostać moją żoną nie? A teraz dokończmy pocałunek, to opowiem ci więcej.
Spoliczkowałam go. Cofnął się zaskoczony.
-Świetnie, może głodowanie przez tydzień nauczy cię szacunku do przyszłego męża - odparł i już go nie było. To tylko kolejny raz potwierdziło to, że muszę uciec. Obmyśliłam kilka planów :
1. Wybiegnę przez drzwi, strażnicy pobiegną za mną. Złapią mnie i zabiją.
2. W nocy, gdy jest mniej strażników otworzę drzwi, dotknę strażnika przy moich drzwiach. On wrzaśnie, a mi zostanie jakieś 5 sekund ucieczki. Potem mnie schwytają i zabiją.
3. Zejdę przez okno na prześcieradle przywiązanym do mojego łóżka. Dotknę dwóch strażników pod moim oknem i będę mieć jakieś 15 sekund na ucieczkę. Pobiegnę do lasu i będę musiała ich zgubić. Jeśli nie, patrz koniec punku 1 i 2.
Ostatni plan wydawał się najrozsądniejszy (o ile schodzenie z okna na prześcieradle jest rozsądne). Musiałam działać szybko. Zanim jednak im ucieknę muszę dowiedzieć się, gdzie trzymają Adama. A do tego potrzebny był mi mój talent aktorski.
Otworzyłam drzwi i kazałam strażnikom zawołać Warena. Nie protestowali. Po chwili zjawił się chłopak i przyszedł czas na mój talent. Ponieważ zielonooki trzymał się z daleka musiałam do niego podejść.
- Słuchaj, przemyślałam to wszystko. Zachowałam się wobec ciebie źle i jest mi z tego powodu przykro. Cieszę się, że się pobierzemy (tu musiałam powstrzymać dreszcz obrzydzenia). Możemy jeszcze raz pogadać- chwyciłam go za łokieć. Nie protestował, więc kontynuowałam.
- Może dokończyliśmy to co zaczęliśmy i potem pogadamy - nie widziałam w jego oczach podejrzliwości, więc powstrzymując kolejny dreszcz zaczęłam go całować. Szybko odwzajemnił pocałunek. Byłam zaskoczona, bo spodziewałam się czegoś gorszego. Odsuwając się od niego widziałam, że się uśmiecha. Dla podkręcenia efektu przygryzłam zalotnie wargę. Najgorszą cześć miałam już za sobą.
- Miałeś rację, ten żołnierz nawet nie równa się z tobą. Mam nadzieję, że przygotowaliście dla niego coś specjalnego? - zaczęłam.
-Tak, nauczy się, żeby nie dotykać cudzych dziewczyn. Spędzi niemiłe chwile w sali tortur, wiesz, tej w lesie. Sam ze sobą cierpiąc. Czy to nie genialna kara? - spytał uradowany.
-Tak, rzeczywiście. Ale nie rozmawiajmy już o nim. Widzimy się wieczorem - powiedziałam i przesłałam mu całusa.
Po wyjściu Warena miałam już gotowy plan. nie sądziłam, że pójdzie mi tak łatwo z wydobyciem z niego informacji. Teraz pozostało mi czekać aż się z ciemni. .

wtorek, 3 listopada 2015

Rozdział 2

Czekałam na jego ruch, ale ponieważ nie wykonał żadnego cofnęłam się. Oczywiście zaraz żołnierze złapali mnie pod ręce i zawlekli w nieznane.
Mieszkanie nad strefą 45 okazało się, tak jak się spodziewałam wielkie. Starałam się zapamiętać drogę którą byłam wleczona, tak na wszelki wypadek, gdyby zdarzyła się szansa na ucieczkę. Pokój w którym byłam zmuszona przebywać otoczony był kilkoma strażnikami. Okna miały założone kraty. Zupełnie jak w więzieniu. Gorsze od więziennego pokoju okazała się być osoba, która na mnie w nim czekała. Tak, zgadliście, był to Waren.
- Nie wydajesz się taka nienormalna, jak o tobie mówili- powiedział ze złowieszczym uśmieszkiem.
- Ale za to jestem znacznie bardziej niebezpieczna niż o mnie mówili - starałam się brzmieć pewnie.
-Taaak. Urocze. - skomentował i zrobił kilka kroków w moją stronę. Cofnęłam się do tyłu przywierając do ściany. Blondyn podchodził coraz bliżej i pogłaskał mnie po policzku. Wzdrygnęłam się z obrzydzenia i zdziwienia.
- Chyba mnie nie doceniasz. Ja też potrafię być niebezpieczny - powiedział i pokazał  mi lateksowe rękawiczki które chroniły go przed dotykiem mojej skóry. Prawdę mówiąc trochę mi ulżyło, że nie może mnie dotknąć tak po prostu. - Pogadamy później. Spokojnie, będziemy mieć dużo czasu. Oh, kolacja za godzinę - dodał i trzasnął drzwiami.
Pociągnęłam za klamkę, ale bez skutku. Adam, Adam, Adam trzymaj się.  Wzięłam krzesło i próbowałam wyważyć drzwi, ale znowu bezskutecznie. Przeszukałam zawartość pokoju, szukając czegoś ostrego. Znalazłam tylko sporą ilość ubrań i wsuwkę. Wzięłam ją i spróbowałam otworzyć nią drzwi tak jak na filmach. Znowu bezskutecznie. Usiadłam zrezygnowana na podłodze.
-Gotowa? - spytał Waren wchodząc do pokoju. - Szybko, kolacja za  minut - dodał widząc, że jestem w ogóle nieprzygotowana. Załóż sukienkę skarbie. Czekam za drzwiami.
Wcale nie miałam zamiaru zakładać sukienki. W ogóle nie chciałam jego ubrań, ale ponieważ moje były potargane wzięłam jedną jedyną  parę jeansów i sweter. Wychodząc zauważyłam, że w pokoju jest lustro. Nie przeglądałam się od kilku lat. Będzie na to czas po kolacji. A teraz muszę się dowiedzieć czego ode mnie chcą.
Waren na mój widok zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Zjechaliśmy windą dwa piętra i weszliśmy do wielgachnej jadalni. Przy stole, który pomieściłby ze 100 osób siedział tylko Anderson. Obserwując go uważnie, siadłam naprzeciwko niego. Obsługa postawiła przede mną jedzenie. Nie zamierzałam jeść, ale pomyślałam, że przyda mi się siła podczas ucieczki. Większość czasu jedliśmy w ciszy.
- No, Julio widzę, że jesteś małomówna, ale spokojnie mamy sporo czasu, żeby to zmienić. Musisz się trochę zmienić, zanim wyjdziesz za mojego syna.
------------------------------------
Oto zaległy z powodu ostatnich świąt rozdział. Trochę krótki, ale postaram się napisać w tym tygodniu jeszcze jeden, żeby nadrobić straty.

sobota, 24 października 2015

Rozdział 1

Adam stał tak pod tym drzewem  obserwując mnie z zaskoczeniem dobre minut.
-Zauważyłeś coś żołnierzu? - spytał go się mężczyzna w mundurze, pewnie wyższy rangą od niego.
-Nie, skądże podziwiam tylko to drzewo, bo dawno nie widziałem takiego które ma jeszcze zielone liście- odpowiedział powoli Adam.
- Lepiej bierz się do pracy zamiast oglądać drzewa - rzucił mężczyzna i odszedł.
Spojrzałam na chłopaka z nieukrywanym zdziwieniem. Czemu mnie chroni? Czyżby on też pamiętał?
Brunet rzucił mi ostatnie spojrzenie i odszedł. Spojrzenie pełne troski  litości i odszedł. Jedno spotkanie a tak zawróciło mi w głowie, ale ciężko zapomnieć kogoś, kto był dla ciebie miły gdy inni ci dokuczali. Czemu jednak przystąpił do armii? Czyżby zaczął wierzyć w ich poglądy? Nie, to nie możliwe przecież mnie nie wydał. Będąc pogrążoną we własnych myślach prawie nie usłyszałam jak ktoś krzyczy:
-Odjeżdżamy. Pamiętajcie, kolejne osiedle po prawej.
I już ich nie było. To takie nieprawdopodobne. Zeszłam powoli z drzewa oglądając się wokoło na wszelki wypadek. Pojechali w prawo, czyli muszę iść w lewo. Stąpając po suchej ziemi zauważyłam kartkę. Dawno nie widziałam kartki innej niż w moim dzienniku.
,,Czekaj na mnie na pierwszym osiedlu po lewej w domku 74. Mamy sporo do wyjaśnienia''
O. Nie byłam nic innego w stanie pomyśleć. Od tak dawna nie rozmawiałam z nikim. Tym bardziej z nikim kto mnie ochronił. I z nikim o tak pięknych  niebieskich oczach. Może to jednak pułapka? Może przemyślał sobie wszystko i jednak chce mnie oddać w ręce innych żołnierzy. Trochę za dużo tych może. Jednak wspomnienia zwyciężyły.
 Szłam cichą ulicą szukając domu z numerem 74. Dla pewności co jakiś czas chowałam się w ruinach mieszkań. W końcu zobaczyłam ten nawet nie tak zniszczony domek. Nasłuchiwałam pod drzwiami, ale w środku panowała cisza. Ostrożnie uchyliłam drzwi i weszłam do malutkiego domku. Wnętrze nie było w takim złym stanie. Tynk osypał się w niektórych miejscach i z boku była dziura, ale nie było źle. Siadłam na mocno zakurzonej kanapie. Wytarłam spocone z nerwów dłonie o wyblakłe dżinsy i czekałam. Po kilku minutach wszedł zdyszany Adam. Nie mogłam zrobić nic innego jak tylko mu się przyglądać. Był tak samo zachwycający  zatroskany jak wcześniej.
-Julio...
-Pamiętasz mnie? - spytałam cicho.
-Jak mógłbym zapomnieć. - powiedział i poczułam jak mięknie mi serce.
-Czyli nie wydałeś mnie celowo?
- Oczywiście. Nie mów już nic więcej - powiedział i wyciągnął do mnie rękę.
-Nie! Ty nie możesz mnie dotknąć- powiedziałam z wilgotnym oczami.
-Czemu? Julio, co się stało?
Otworzyłam usta, żeby powiedzieć mu tą smutną prawdę, ale ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Zastygłam z otwartymi ustami. Drzwi się otworzyły i stanęli w nich żołnierze. Adam odskoczył od mnie i odchrząknął. Żołnierze przyglądali nam się zdziwieni.
- Widzę, że złapałeś naszego wroga. Szkoda tylko, że w spokoju rozmawiacie zamiast walczyć- darł się dowodzący. -Brać ją! A z tobą policzymy się znacznie ostrzej-powiedział do Adama.
Zaczęłam uciekać i wyrywać się ale oni szybko zaczęli mnie wsadzić do czołgu za pomocą lateksowych rękawiczek. Wyciągnęłam rękę i sciągnęłam jednemu rękawiczkę. Złapałam go za nadgarstek a on zaczął krzyczeć. Żołnierze zaraz mnie odciągnęli i zamknęli w czołgu.
O nie, co będzie z Adamem  ze mną.- to jedyne o czym mogłam myśleć.
Jechaliśmy kilka godzin. Nie znałam dokładnie pory dnia, ale zaczynało robić się ciemno. Właz się otworzył i stanął w nich chłopak przez którego dobrze znałam z telewizji, Waren. Aż za dobrze mi znana trochę zbyt ładna jak na człowieka, który morduje setki ludzi twarz.

piątek, 16 października 2015

Prolog

Minęły 284 dni od kąt musiałam się ukrywać. Tysiące godzin uciekać. A to wszystko dla tego, że Komitet Odnowy postanowił zrobić sobie ze mnie drugie śniadanie. Nie chciałam dać się zamknąć w czterech ścianach. Odczuwać satysfakcję rodziców, że zamknęli kogoś takiego jak ja. Głoduję i tułam się po opuszczanych osiedlach ale przynajmniej nie daję im tej satysfakcji.
Świat już nie wygląda jak wtedy gdy uciekłam. Zmienia się, jest niszczony przez ludzi. Nie latają ptaki, drzewa nie mają zielonych liści. Słońce też jakieś takie bledsze, jakby już zmęczone.
Wchodząc do kolejnego zrujnowanego domu nie spodziewałam się znaleźć nic oprócz kilku puszek konserw które pozwolą mi przeżyć jakiś czas, jednak grzebiąc pomiędzy porozrzucanymi deskami znalazłam najprawdziwszą czekoladę. Nigdy nie jadłam czekolady. Taki rarytas był tylko dla bardzo bogatych członków społeczeństwa. Schowałam czekoladę pod potarganą już kurtkę, bojąc się, że zaraz ktoś mi ją odbierze.  Wychodząc z resztek domu zauważyłam przejeżdżający czołg. Jasne, nie odpuścili. Nigdy nie odpuszczą. Skurczyłam się najbardziej jak umiałam co nie było trudne, dzięki mojej chudości. Mimo iż czołg już przejechał tkwiłam tam jeszcze przez godzinę w strachu. W końcu poczułam wieczorny chłód i musiałam zacząć szukać jakiegoś drzewa na którym mogłabym przenocować.
Było już całkiem ciemno gdy znalazłam jakieś drzewo. Weszłam wysoko, tak aby liście mnie ukryły, oparłam głowę o pień i od razu usnęłam.
Następnego dnia obudziło mnie wycie syren. Wyjrzałam poprzez liście co się dzieje i zamarłam. Po całym osiedlu jeździło mnóstwo czołgów. Żołnierze biegali z bronią krzycząc coś do siebie. Dopadną mnie. Tyle dni ucieczki na nic. Starałam się w ogóle nie ruszać, żeby uniknąć tego co miało wkrótce nadejść. Aż po 20 minutach pojawił się on i wszystkie wspomnienia wróciły. Stanął pod drzewem i przyglądał mi się zaskoczony. Jego ciemnoniebieskie oczy były takie jak je zapamiętałam. Coś jednak się zmieniło - był żołnierzem. Jedyna osoba która kiedykolwiek była dla mnie miła ma mnie schwytać i zabić. Cóż za ironia losu.  


-----------------------------
I jak tam prolog? Jest to tak jakby moja wersja serii o Julii. Są tutaj ci sami bohaterzy, ale historia jest inna. Nie jest to one shot, ale jedna z dłuższych historii które to zobaczycie. Do kolejnego rozdziału.
Cynamonowa